Please do not copy our work - photos and text.
We wish you a nice virtual tour on our blog! :)
W małym plebiscycie na naszym fanpage'u na Facebooku zapytaliśmy, o jakim kraju powinniśmy napisać w blogu w najbliższym czasie. Fani strony jednomyślnie wskazali Włochy, zatem wracamy do relacji z naszej wrześniowej wyprawy do tego państwa. Pisaliśmy Wam już o campingu Bella Italia, znajdującym się w miejscowości Peschiera del Garda. Nie opowiedzieliśmy jednak dotąd o samym miasteczku, a zdecydowanie warto je zobaczyć. Jest naprawdę przepiękne. W dużym stopniu zawdzięcza to wspaniałej lokalizacji nad brzegiem Jeziora Garda, leżącego u podnóża Alp.
Nie zarekomendujemy tu szczegółowo, co w tym mieście warto zwiedzić, bo sami pominęliśmy większość zabytków z braku czasu. Byliśmy w okolicy tylko przez kilka dni, w związku z czym plan zwiedzania znajdujących się w pobliżu miejsc i atrakcji mieliśmy dość napięty. Na pewno będziemy jednak zachęcać do zobaczenia tego miejsca na własne oczy, do przejścia się wzdłuż przepięknej promenady, a może nawet do zrobienia sobie we Włoszech afrykańskiej fryzury... ;)
Peschiera del Garda to miasteczko, które urzeka w zasadzie od pierwszego wejrzenia. Znajduje się w północno-wschodnim regionie Włoch zwanym Wenecją Euganejską, w prowincji Werona. Przepiękna plaża, port i zachwycająca promenada prowadząca wzdłuż brzegu jeziora aż do centrum miasta, zachęcają do leniwych spacerów. Jezioro Garda jest podobno największym i najczystszym spośród wszystkich włoskich jezior. Nie da się ukryć - woda jest w nim bardzo przejrzysta i nadzwyczaj ciepła. Niestety, kamieniste dno jakoś nie zachęciło nas do kąpieli. Woleliśmy wykorzystać w tym celu baseny na leżącym tuż obok campingu...
W dniu, w którym robiliśmy zdjęcia, widoczność była średnia. Niestety, wszystko zależy tu od pogody. Na fotografiach, które przywieźliśmy, da się zauważyć Alpy leżące po drugiej stronie jeziora, ale są one nieco "rozmyte", przypominając chmury. Innego dnia widoczność była znakomita, ale wówczas tylko przejeżdżaliśmy obok jeziora i nie mieliśmy możliwości uchwycenia gór na zdjęciach...
Widok na port naprawdę zapiera dech w piersiach. Oprócz tego miasto jest przepięknie ukwiecone, co dodatkowo dodaje mu uroku. Wzrok zwiedzających przyciągają stojące w centrum Peschiery pomniki. Wielu z nich wybiera się na przejażdżkę turystyczną ciuchcią (Le Petit Train). Ma ona kilka przystanków i jeździ w kółko - można przejechać całą trasę lub tylko przemieścić się za jej pomocą do odpowiedniego punktu. Nasze Włoczykijątko to miłośniczka pociągów i ciuchci wszelkiego typu, więc pierwsza przejażdżka tym środkiem lokomocji wprawiła ją w stan nieskrywanej euforii... ;)
Wzdłuż wąskich uliczek miasta zlokalizowano liczne knajpki i sklepiki z pamiątkami wszelkiego typu. Naszą uwagę przyciągnęło przede wszystkim stosunkowo nietypowe i dość urocze stoisko z produktami z lawendy. Zapach był naprawdę wyjątkowy i można go było wyczuć już z daleka.
Spacerowaliśmy po miasteczku bez pośpiechu, urzeczeni jego spokojem i pięknymi widokami. Ze znajdującego się w pobliżu wzniesienia zrobiliśmy zdjęcia ukazujące okolicę z góry. Gdy zeszliśmy na dół, mijając kolejne sklepiki, zaczęliśmy się powoli rozglądać za ciekawym miejscem na obiad. Znaleźliśmy takie, które uważamy za godne polecenia! :)
Ze wszystkich mijanych po drodze knajpek najbardziej urzekła nas taka, która oprócz zwyczajnego wnętrza i ogródka posiadała stoliki umieszczone na łodzi - Caffè Centrale La Gallera. Rozpościerał się stamtąd ładny widok na okolicę, poniżej pływały kaczki i łabędzie, a ceny w lokalu były zupełnie przyzwoite i niewygórowane. Oprócz tego obsługa była tam bardzo miła i usłużna (kelner przyniósł nam krzesełko do karmienia dziecka, choć wcale o nie nie prosiliśmy, bo Ala siedziała w wózku i w zasadzie krzesła nie potrzebowała). Na terenie lokalu można było również korzystać z darmowego Wi-Fi, co ucieszyło nas ogromnie, bo we Włoszech mieliśmy problemy z dostępem do Internetu. Dzięki temu miejscu, na nasze świeżo utworzone podczas wyjazdu konto na Instagramie wrzuciliśmy kilka zdjęć zrobionych tego dnia w miasteczku.
Nim podano nam zamówione przez nas pyszności, wcinaliśmy stojące na każdym stoliczku przekąski w postaci paluszków chlebowych. Następnie zjedliśmy pizzę oraz wyjątkowo pyszne tradycyjne włoskie desery (tiramisu i panna cotta). Gdy wypiliśmy kawę, postanowiliśmy powoli ruszać w drogę powrotną (do miasta przyszliśmy pieszo prosto z naszego campingu, który znajduje się w niewielkiej odległości od centrum Peschiery). Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, więc spacer był nadzwyczaj przyjemny. Ale nie był to koniec niespodzianek, które przyszykował dla nas ten dzień...
Po drodze Rafał skorzystał z umiejscowionej wzdłuż plaży ścieżki zdrowia, a ja... poddałam się zabiegowi plecenia afrykańskich warkoczyków przez rodowitą Afrykankę! W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że coś takiego spotka mnie we Włoszech, ale jakimś cudem zostałam na to namówiona. Pod koniec dnia kobiety chciały przekonać kogokolwiek na taką fryzurę i opuściły nam cenę o ponad połowę, więc mocno nie protestowałam. "A co tam, raz się żyje" - pomyślałam. I powiem Wam szczerze: więcej się na to nie zdecyduję... ;) Owszem, zrobiono mi to dość szybko (30-40 min) i wyglądało to bardzo widowiskowo (trudno to opisać, ale Afrykanki miały bardzo grube palce, a niesamowicie cieniutkie warkoczyki plotły błyskawicznie i z niewiarygodną wprawą). Tyle że było to dość bolesne. Skóra głowy po prostu mnie później bolała, bo warkocze były mocno napięte. Nosiłam tę fryzurę jakieś 1,5 tygodnia, bo dłużej nie chciałam już mieć jej na głowie. Podobno spokojnie można ją nosić nawet 3 tygodnie, bez konieczności mycia włosów. Faktycznie, było to dość wygodne podczas częstych wizyt na basenach, a później również kąpieli w morzu. Mimo to czułam się trochę... łyso. I skóra głowy bolała mnie nawet po kilku dniach. Wydaje mi się, że i tak bardzo długo z tymi warkoczykami wytrzymałam. Ale to jeszcze nic, bo musiałam się zmierzyć z czymś gorszym!
Podczas plecenia warkoczyków, przepięknie ubrane w tradycyjne stroje Afrykanki wcierały mi we włosy jakiś bliżej nieokreślony, tłusty specyfik (by były bardziej "śliskie" i łatwiej się zaplatały). Gdy później próbowałam to zmyć, żaden szampon sobie z tym nie radził. Myłam i suszyłam włosy, a one tuż po myciu wyglądały na tłuste. Po 4 czy 5 myciach włosów w ciągu 2 dni uznałam, że moją ostatnią nadzieją będzie umycie ich... płynem do mycia naczyń! I wierzcie lub nie, ale dopiero to mi pomogło. Tajemnicza tłusta powłoka zmyła się całkowicie. Poprawiłam to jeszcze szamponem i wreszcie moje włosy wyglądały tak jak dawniej. Rozplątanie warkoczyków nie było trudne - włosy były natłuszczone i nie plątały się, więc był to proces szybki i bezproblemowy. Mam jednak proste włosy, nie wiem, jak byłoby w przypadku osób, którym się one lokują, być może wówczas plątałyby się bardziej. Ostatnim minusem fryzury tego typu była utrata bardzo dużej ilości włosów... Część została mi wyrwana w trakcie zaplatania warkoczy, a reszta wychodziła garściami podczas ich rozplątywania i po myciu włosów.
Czy zatem żałuję zrobienia sobie tej fryzury? NIE. Było to dla mnie ciekawym doświadczeniem, które na pewno zapamiętam do końca życia. Czy polecam komuś zrobienie tego samego? Jasne, jeżeli Wam się to podoba, wytargujecie się o niższą cenę (próbujcie koniecznie, na pewno się zgodzą) i nie będzie Wam przeszkadzało ciąganie za włosy, a później problemy z porządnym domyciem włosów i utratą znacznej ich ilości. Warto spróbować.
Czy zatem żałuję zrobienia sobie tej fryzury? NIE. Było to dla mnie ciekawym doświadczeniem, które na pewno zapamiętam do końca życia. Czy polecam komuś zrobienie tego samego? Jasne, jeżeli Wam się to podoba, wytargujecie się o niższą cenę (próbujcie koniecznie, na pewno się zgodzą) i nie będzie Wam przeszkadzało ciąganie za włosy, a później problemy z porządnym domyciem włosów i utratą znacznej ich ilości. Warto spróbować.
Na pewno warto pojechać do miasteczka Peschiera del Garda i przespacerować się wzdłuż plaży i promenady oraz po centrum tej miejscowości. Jest naprawdę bardzo urokliwa...
****
UWAGA: starszych artykułów szukaj w tematyczno-alfabetycznym Spisie Treści u góry strony.
Na ewentualne pytania postaramy się odpowiedzieć jak najszybciej. Wszystkie miłe komentarze są przez nas zawsze mile widziane... ;)
By być na bieżąco z naszymi nowymi artykułami, polub stronę bloga na Facebooku: >>link<<. Możesz też "śledzić" nas na inne sposoby - wszystkie opcje znajdziesz w prawej kolumnie bloga (obserwacja kontem Google, Bloglovin', subskrypcja mailowa, konto na portalu nk.pl itp.).
Uwielbiam okolice jeziora Garda!
OdpowiedzUsuńAle piękne widoki! A fryzura pierwsza klasa :D
OdpowiedzUsuńPiękne widoki. Byłam kilka razy we Włoszech, ale nigdy nie nad jeziorem. :)
OdpowiedzUsuńMy też jesteśmy fanami belle Italia, więc zawsze cieszę się, gdy piszesz o Włochach.
OdpowiedzUsuńWielokrotnie widziałam Afrykanki polecające takie fryzury, ale jakoś sie nie odważyłam. Przyznam, że mnie zachęciłaś :-)
Straciłam co najmniej 1/4 posiadanego owłosienia na głowie, ale nie żałuję. Nawet się sobie podobałam w tej fryzurze... ;) Choć ponownie się chyba nie odważę na coś takiego.
UsuńCzyli dużo atrakcji mieliście w te włoskie wakacje. Ja się chciałam zapytać, w jakim języku się porozumiewaliście? Bo gdy ja byłam we Włoszech trudno z Włochami było się dogadać po angielsku, oni słabo mówią w tym języku.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o twoją fryzurę to bardzo mi się podoba . Mi się marzą takie warkoczyki …
http://2.bp.blogspot.com/-Cgg7MUMH1IY/Uk5ZQJ8pHJI/AAAAAAAAAJs/uSZ_LLeInAU/s1600/31a.jpg
A tak z ciekawości zapytam znalazłaś w tym roku świetlenia ,które szukałaś ? Ja znalazłam tylko one mają wygląd podobne do diodowych ,ale się nie migają.
Pozdrawiam serdecznie .
Wiesz co, jakoś w ogóle mało z kimkolwiek rozmawialiśmy... Nocowaliśmy na campingach, a tam obsługa musi znać angielski i inne języki, więc tam można się było bez problemu dogadać po angielsku. A w innych miejscach trochę po angielsku, trochę na migi - i jakoś szło. Zwykle jak nawet ktoś nie znał angielskiego, to rozumiał jakieś pojedyncze słowa po angielsku i wiedział, o co nam chodzi. Ale ogólnie faktycznie średnio tam było pod tym kątem. Pamiętam, że gdy kiedyś byłam w Hiszpanii, to też prawie nikt nie znał angielskiego, bo tam w szkołach uczą francuskiego jako języka obcego, a angielskiego mało kto się uczy... Chyba we Włoszech jest podobnie.
UsuńWarkoczyki ze zdjęcia też mi proponowano, ale było to droższe i zrobienie zajmowało sporo więcej czasu, więc wolałam wziąć coś szybszego. Później trochę żałowałam, bo codziennie musiałam kombinować, jak zapleść resztę włosów, by nie przeszkadzały... ;)
Lampek nie szukałam, bo mieliśmy w tym roku smutne święta. Podwójna żałoba po babci i dziadku, którzy zmarli tuż przed świętami. Mało dekorowaliśmy dom na święta, a dużej choinki wcale nie ubieraliśmy, bo dziecko dostaje szału na widok bombek i baliśmy się, że wytłucze... ;)
Rok 2016 był rokiem przestępnym, może, dlatego był taki trudny. Pocieszę Cię, że nie tylko ty miałaś trudne momenty u mnie w rodzinie też były szpitale, choroby i o mały włos nie skończyłoby się to śmiercią , …Więc i dla mojej rodziny to był trudny czas i dobrze, że się już ten rok skończył. Nawet powiem ci szczerze miałam wątpliwości czy uda nam się ubrać światełka na polu, bo grudzień był strasznie zalecony, ale się udało. Bardzo mi przykro z powodu śmierci twoich dziadków przyjmij moje szczere kondolencje.
UsuńCo do oświetleń niemigających to muszę ci powiedzieć, że nie są one chyba zbyt trwałe, są Ne bardziej jednorazowe, z cieniutkimi drucikami i szybko się pałace .Po o prostu nie ma chyba już tych oświetleń starej daty, za którymi tęsknimy chyba, że mi w tym roku jakieś wadliwe w ręce wpadły ech….
Co do znajomości języków to Włosi uczą się także łaciny i greki i nie starcza im czasu na naukę języków bardziej praktycznych poza tym j francuski to język w ich grupie językowej, dlatego łatwiej im się go nauczyć niż angielskiego? Papież Franciszek włada włoskim, hiszpańskim , łaciną i francuskim, ale sam przyznał, że z angielskim ma spore problemy, mimo, że jest poliglotą. Nauka języków to nie taka znowu łatwa sprawa jak niektórzy, próbują wszystkim wmawiać.
Pozdrawiam serdecznie.
Super miejsca, i ta pani taką Ci piękna fryzurę zrobiła!:)
OdpowiedzUsuńWspaniałe widoki. Fajne jest to pierwsze zdjęcia na samej górze, na którym masz robione warkoczyki aczkolwiek sama fryzurka nie ukrywam nie zachęca mnie. Podoba mi się najbardziej, gdy masz naturalnie rozpuszczone włosy :)
OdpowiedzUsuńJa najbardziej lubię mieć upięte w luźny kok lub związane w kucyk, bo inaczej mi przeszkadzają. Ale warkoczyki świetnie się sprawdzały w parku rozrywki w dziale pirackim, jakoś pasowałam wizualnie do tego miejsca. Napiszę o nim w którymś z następnych postów... ;)
UsuńMarzę o podróży do Włoch, może kiedyś się uda :) Zdjęcia wspaniałe, fryzurka mega, chciałabym taką :D Pamiętam jak kiedyś grałam w szkolnym przedstawieniu i znajomi zrobili mi pseudo dredy, nooo.. myślałam, że już ich nie rozplączę, a wyrwę wszystkie, ale mimo to fajne doświadczenie :)
OdpowiedzUsuńJejku jak pięnie :)
OdpowiedzUsuńJa we Włoszech byłam 2 lata temu w Wenecji i Pordenone- piękny kraj, jednak jak dla mnie za gorący- mieliśmy po 42 stopnie. Myślałam że się stopię :P
My pojechaliśmy dopiero we wrześniu głównie ze względu na te upały (plus ceny też są wtedy niższe). We wrześniu było ok. 30 stopni codziennie (w Polsce akurat była taka sama pogoda), ale tam jakoś łatwiej było to znieść, chyba przez to że powietrze jest mniej suche... :)
Usuń